"(...) no ale niech pan sam powie, czy możliwa jest przyjaźń, taka czysta przyjaźń, między kobietą a mężczyzną, jeśli ona jest ładna i do tego niegłupia, a on przystojny? Jeśli ludzie są tak blisko, że sobie pomagają, lubią być razem, dawać sobie prezenty, troszczą się o swoje zdrowie, całują się na pożegnanie i na powitanie w policzek albo w czoło, no to czemu nie mieliby w końcu pocałować się w usta, przytulić mocniej niż zwykle, polubić smaku i zapachu tej drugiej osoby? Dlaczego nie mieliby w końcu dotknąć się czulej, a potem jeszcze czulej, nie zachwycić się pięknem swoich dłoni, ust, włosów, opalonych ramion? To się musi stać prędzej czy później i przyjaciele zostają kochankami. Zawsze tak jest, chyba że przyjaźń nie jest wcale tak wielka, albo mieszkają bardzo daleko od siebie, albo coś innego w życiu nie pozwala im się zbliżyć, ciężka praca, choroba, a może jeszcze coś innego.
— Marek Soból "Mojry"
Niezła dawka do przemyślenia. Może nie jest on genialnym tworem, ale uwielbiam takie, przy których nie tylko się rozerwę, ale i przemyślę swoje życie. Ten film z pewnością daje taką możliwość.
http://maritrafilms.blogspot.com/2015/06/love-rosie.html
przezabawne są takie rozkminy, jakby świat skłądał się wyłącznie z rozseksualizowanych heteroseksualistów.
Cóż tu ma być do przemyślenia? Owa "złota myśl" jest bardzo egocentryczna i nie poparta żadnymi argumentami. Rozumiem, że nieznająca świata młodzież uważa to za niepodważalną prawdę, ale ja wyrosłam z takich płytkich rozważań. Zdarza się, że przyjaźń przeradza się w związek, zdarza się również, że się nie przeradza. Na marginesie mógłby mi ktoś wytłumaczyć jakim cudem, według tej teorii, biseksualiści są w stanie utrzymać jakąkolwiek przyjaźń?
Fragment zamieściłam w kontekście filmu, który obejrzałam, a także swoich całkowicie subiektywnych odczuć, do których każdy ma prawo :)
Nie musisz się ani z tym zgadzać ani traktować w kategoriach uniwersalnego prawidła. Możesz nawet tego nie komentować, jeśli uważasz powyższe za absurdalne i infantylne... ;)
I właśnie o to chodzi; wiele spraw "może" się w naszym życiu wydarzyć, ale wcale nie musi. Każdy związek jest inny. Każda relacja opiera się na fundamentach, które my sami stwarzamy ;)
Nie pomyślałabym, że ten fragment nawiązujący w jakiś sposób do filmu, będzie stanowił zaczątek rozmowy na temat orientacji seksualnych i umiejętności nawiązywania przyjaźni z innymi przez osoby biseksualne...
To tylko komedia romantyczna. I nic więcej.
Spokojnego wieczoru życzę :))
Jedno wiem- film i książki nie mają nic wspólnego z życiem. A miłość w nich przedstawiana w ogóle nie istnieje.
Może się tak zdarzyć, ale raczej nie szłabym w tę stronę. A co jak masz kilku atrakcyjnych, niegłupich przyjaciół innej płci? Trójkąt czy inny wielokąt? Można mieć przystojnych, inteligentnych przyjaciół i po prostu nie czuć do nich tego "czegoś". Nie wyobrażam sobie, żebym miała myśleć o kimś jak o przyjacielu i nagle zmienić zdanie, chcieć czegoś więcej. Albo od razu człowieka uważam za potencjalnego partnera do związku albo wcale.
Ale przecież można po prostu przejść od przyjaźni do miłości.
Możesz mieć kilku przyjaciół przeciwnej płci, z którymi się dobrze rozumiesz, a wśród nich jednego, który dodatkowo podoba Ci się także pod względem wyglądu, charakteru i ogólnie jest dla Ciebie atrakcyjny jako potencjalny towarzysz życia.
Coś w tym dziwnego, że zauważasz to dopiero po jakimś czasie? Ja tak miałam - zauważyłam dopiero po kilku latach. I co? No i nic :)) Wszyscy żyją i mają się dobrze :)
Jeśli ktoś tak ma i jest szczęśliwy, to super, ale ja sobie nie wyobrażam, że nagle widzę w przyjacielu kogoś więcej. Nagle miało by mi się odmienić? No to bałabym się, że potem znowu - równie nagle - mi się odmieni. Dla mnie to chyba zero-jedynkowe sytuacje, gdzie od razu wiem, kto może być kim, a przynajmniej dotychczas tak to u mnie wyglądało.
Jeśli to prawdziwe uczucie, to się nie odwidzi. No chyba, że prawdziwe nie jest, to wtedy - możliwe ;)
Czy ja wiem? Ja staram się tego nie klasyfikować tak, że jeśli drogi się rozchodzą, to to nie było prawdziwe uczucie. Wolę sądzić, że to co mnie z kimś łączyło było autentyczne, ale nie trwałe ;)
Kwestia perspektywy, z której się na to patrzy. Bo dla mnie wyznacznikiem autentyczności uczucia jest jego trwałość.
Co to za uczucie, które przechodzi po tygodniu, dwóch albo miesiącu?
Widocznie któraś ze stron nie była do końca przekonana, skoro się rozleciało albo czegoś po prostu zabrakło...