Znowu? - westchniesz znużony czytelniku i będziesz miał 158% racji. Tym razem nie ma się z czego cieszyć. Brak powodów do radości jest zasługą Roberta Rodrigueza, reżysera filmu "Oni". Tak, tak,
Znowu? - westchniesz znużony czytelniku i będziesz miał 158% racji. Tym razem nie ma się z czego cieszyć. Brak powodów do radości jest zasługą Roberta Rodrigueza, reżysera filmu "Oni". Tak, tak, tego samego Rodrigueza, który mistrzowsko wykpiwał wszelkie schematy w takich dziełach jak "Desperado" czy "Od zmierzchu do świtu". Idąc na jego najnowszy film, spodziewałem się obejrzeć kolejną genialną parodię - tym razem kina SF. Niestety. Mistrz, z jakiegoś nieodgadnionego dla mnie powodu, postanowił nakręcić gniota. Trzeba przyznać, że sztuka ta udała mu się znakomicie.
Prawie zgodnie z zasadą Hitchcocka, film zaczyna się katastrofą, a później jest coraz gorzej. Na dzień dobry mamy scenę rodem z kiepskich thrillerów o psychopatach. Myślimy sobie - będzie lepiej. I śledzimy z niesmakiem wtórną do bólu historię opanowania pewnej szkoły średniej przez kosmitów, umiejących przybierać ludzką postać. Przyglądamy się beznamiętnie wysiłkom grupki nastolatków, którzy podejmują walkę z najeźdźcami. Oraz śmiejemy się przez łzy z żenującego zakończenia.
Niemożliwe! - zakrzykniesz, drogi czytelniku. - Czy naprawdę nie ma tam nic godnego uwagi?
No więc, aż tak źle nie jest. W paru miejscach widać, że ten film jest dziełem człowieka, który nakręcił "Od zmierzchu do świtu". Chociażby w sposobie, w jaki traktuje bohaterów owej historii. Żeby nie zdradzać szczegółów, powiem tylko, że lepiej się do nich zbytnio nie przywiązywać (co nie oznacza braku happy endu, o nie!).
Niezła jest też muzyka. Ci, którzy interesują się rockiem, docenią świetnie unowocześnioną wersję "Another Brick in the Wall" zespołu Pink Floyd. Utwór ten jest znakomicie wykorzystany w filmie i scenę, podczas której atakuje nasze uszy z głośników, w dobrym kinie ogląda się z niekłamaną przyjemnością. Muszę też uczciwie przyznać, że dobrych scen jest więcej. Są to jednak pojedyncze perełki pływające w morzu "scen nie najlepszych", żeby nie użyć innego sformułowania. Ja naliczyłem takich perełek sześć. Czy warto dla nich męczyć się przez prawie dwie godziny, każdy musi ocenić sam. Ja z chęcią obejrzałbym zmontowany z nich kilkunastominutowy wideoklip, ale "Onych" w całości na pewno po raz drugi nie obejrzę.